Jestem doktorem chemii. Obroniłem pracę doktorską na Wydziale Chemii UJ pod kierunkiem prof. dr hab. Jana Najbara w Zespole Badań Fotochemicznych i Luminescencyjnych w 1998 roku. Mam w swoim dorobku naukowym publikacje w wielu dobrych czasopismach zagranicznych o wysokim impact factorze. Brałem udział w wielu konferencjach krajowych i zagranicznych. Podczas studiów doktoranckich w latach 1994 – 1995 przebywałem w Perugii jako stypendysta Rządu Włoskiego. Jestem laureatem Stypendium Krajowego Fundacji na rzecz Nauki Polskiej dla Młodych Naukowców w roku 2000 za wybitne osiągnięcia naukowe.
Po doktoracie mój promotor na Wydziale Chemii UJ nie miał dla mnie etatu i załatwił mi wyjazd do USA. Nie zdecydowałem się. Nie wyobrażałem sobie wyjazdu na stałe za granicę, ponieważ tutaj w Polsce założyłem rodzinę. Znalazłem jednak przypadkowo pracę na Wydziale Biologii Molekularnej UJ położonym wtedy jeszcze przy Alei Mickiewicza (obecnie Wydział Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii UJ, ul. Gronostajowa 7).
W Zakładzie Fizjologii i Biologii Rozwoju Roślin potrzebowano kogoś po doktoracie do zajęć dydaktycznych. Był to zakład zamknięty, odizolowany drzwiami z jednej i z drugiej strony, skłócony z innymi zakładami Wydziału, z post PRL-owskim szefem (Kierownik Zakładu dr hab. Jan Białczyk był sekretarzem Komitetu Uczelnianego PZPR w UJ w latach siedemdziesiątych, a także działa po dziś dzień w ZNP).
W momencie mojego przyjścia do pracy Zakład nie posiadał praktycznie żadnej porządnej aparatury i nie prowadził właściwie żadnych badań naukowych. Pisano jedynie prace przeglądowe. Na zebraniach Zakładu dr hab. Jan Białczyk roztaczał wizje wielkich badań, szerokiej współpracy, a w rzeczywistości siedziały tam aż 4 panie techniczne, które „pracowały” po 4 godziny dziennie (przychodziły po 9.00 rano, a wychodziły koło 13.30 i zamykały mi na klucz laboratorium, w ten sposób robiąc mi na złość i utrudniając mi pracę), dzień w dzień plotkowały, popijały kawę i jadły ciastka. Z byle okazji odbywały się w Zakładzie huczne całodniowe „imprezy” zakrapiane alkoholem.
Oskarżali mnie, że nie chciałem uczestniczyć w tych „imprezach”, pożytkując ten czas na konkretną pracę. Przed „imprezami” panie techniczne piekły dla dr hab. Jana Białczyka torty i ciasta, na zawołanie parzyły mu kawę i herbatę, a także biegały po zakupy do pobliskiego supermarketu.
Poza „imprezami” dr hab. Jana Białczyka tak naprawdę prawie nigdy w pracy nie było, bo był radnym w Radzie Miasta Krakowa z ramienia SLD. Człowiek ten kandydował też, o zgrozo, do Sejmu. Identyczne zajęcia dydaktyczne prowadził inny zakład, czyli Zakład w którym mnie zatrudniono praktycznie nie miał racji bytu, ale dziwnym trafem jednak istniał na skutek układów, jakie miał dr hab. Jan Białczyk, mimo że nie miał on praktycznie żadnych poważniejszych osiągnięć naukowych, co więcej, moim skromnym zdaniem do pracy na uczelni się zwyczajnie nie nadawał.
Ilekroć próbowałem z innymi pracownikami Zakładu rozmawiać na tematy naukowe, w odpowiedzi robili „wielkie oczy”, zastanawiając się, czego ja właściwie chcę. Dr hab. Jan Białczyk traktował ludzi z góry, uwielbiał okazywać władzę i poniżać innych. Ponieważ przyszedłem z miejsca, w którym się naprawdę pracowało i był bardzo wysoki poziom naukowy, postanowiłem zabrać się do roboty. Najpierw chciałem zlecić paniom technicznym wykonanie pewnych prac, ale spotkałem się z wrogością. Panie obraziły się. Stwierdziły, że nie mogę im nic zlecać i doniosły wszystko szefowi („Jasiu, bo ten pan ……”).
Od tej pory zaczęło się kręcenie afer przeciwko mnie przy papierosku podpalanym pod dygestorium. Brylowała w tym pani inż. Anna Wachowska. Panie zatrzaskiwały mi przed nosem drzwi, opowiadały o mnie niestworzone rzeczy, niezgodne z prawdą, a dr hab. Jan Białczyk święcie w nie wierzył i wygłaszał to wszystko na zebraniach Zakładu, gdzie byłem publicznie upokarzany. Wyraźnie czerpał przyjemność z psychicznego znęcania się nad ludźmi.
Ja, jako człowiek ambitny i idealista, pracując we wrogim otoczeniu, praktycznie w całkowitym odosobnieniu, zamknięty w swoim pokoju, zagłębiałem się w literaturę narzuconej mi przez Zakład tematyki badawczej i napisałem w tej dziedzinie kilka cenionych w innych ośrodkach zajmujących się tą tematyką prac przeglądowych. Co więcej, dostawałem przez trzy lata niewielkie pieniądze z UJ na moją problematykę badawczą (tzw. „badania własne”), które wystarczyły mi na zakup najniezbędniejszych materiałów i odczynników.
Przy tak niezwykle skromnym budżecie i braku jakiejkolwiek aparatury, pracując samotnie, byłem w stanie zrobić eksperymenty i opublikować kolejne trzy prace eksperymentalne w dobrych zagranicznych czasopismach. Dążyłem do zakupu potrzebnej do badań aparatury i cel osiągnąłem. A więc działałem przecież na korzyść Zakładu, bo pisałem dobre publikacje i zakupiłem niezbędną aparaturę. Zgromadziłem literaturę naukową oraz opracowałem metody badawcze, które są wykorzystywane w Zakładzie po dziś dzień.
Uważam, że mój wkład pracy z Zakładzie jest ogromny. Jednak został zatrudniony przez dr hab. Jana Białczyka „świeżo upieczony” doktor, dr Dariusz Dziga, z sąsiedniego zakładu, któremu dr hab. Jan Białczyk natychmiast przypisał wszystkie moje osiągnięcia naukowe, umieszczał jego zamiast mnie w komunikatach konferencyjnych, tak jakbym w ogóle nie istniał. Mimo moich niepodważalnych osiągnięć w pracy naukowej byłem systematycznie przez dr hab. Jana Białczyka psychicznie dręczony.
Mówił on na zebraniach Zakładu, że chodzę w śmierdzących niespranych ubraniach i że w moim pokoju śmierdzi. Atakował mnie, że pluję do zlewu, zamykam się w swoim pokoju i „przetwarzam jakieś mądrości”, podczas gdy powinienem zachowywać się zupełnie odmiennie, tzn. otwierać drzwi, pryskać się dezodorantami i nosić krawat. Głosił na zebraniach swoje szczytne cele, że „zawziął się i chce dotrwać do emerytury, a wy możecie sobie nie dotrwać, to jest już nie moja sprawa”.
Groził mi, że odsunie mnie od zajęć dydaktycznych, bo jestem nerwowy oraz że napisze mi negatywną opinię. W końcu „zdiagnozował”, że jestem chory psychicznie i do żadnej pracy się nie nadaję, no, ewentualnie w magazynie za pudłami, żeby mnie nikt nie widział. Kazał mi natychmiast pójść na zwolnienia, a potem na rentę i żebym już pod żadnym pozorem do pracy nie wracał. Mówił, że będę miał dobrze, bo co miesiąc listonosz będzie pukał do drzwi i przynosił mi pieniądze. Stwierdził, że w przeciwnym razie, jak nie zdecyduję się pójść na rentę, da mi negatywną opinię, ponieważ według niego nie mam żadnych osiągnięć naukowych (Czyli, innymi słowy, twierdził, że „czarne jest białe”!).
Doprowadzony do krańca psychicznej wytrzymałości niestety posłuchałem go, faktycznie poszedłem na zwolnienia, a potem sam zwolniłem się z UJ za porozumieniem stron w 2004 roku. Na moje miejsce został przyjęty syn profesora z sąsiedniego zakładu, co wykazuje wysoki nepotyzm środowiska. Chciałem tutaj z całą mocą stwierdzić, że zwolniłem się tylko i wyłącznie na skutek powyżej opisanych prześladowań, które doświadczałem w miejscu pracy. Świadczy o tym fakt, że do tej pory nie jestem w stanie znaleźć pracy.
Ja rozumiem taką nieumiejętność jako uszczerbek na moim zdrowiu psychicznym, ponieważ pamiętam wszystko to, co doświadczałem i obawiam się, że gdy podjąłbym jakąś pracę, spotkałbym się z podobnym prześladowaniem.
Uważam, że prześladowania ze strony dr hab. Jana Białczyka odcisnęły niezmazywane piętno na mojej psychice. Teraz zajmuję się domem i rodziną i nigdzie nie pracuję. Zakład Fizjologii i Biologii Rozwoju Roślin dalej istnieje. Ten człowiek, który mnie prześladował, dalej bezkarnie pracuje i jest już, o zgrozo, profesorem. A ja poniosłem konsekwencje tego, że miałem osiągnięcia i chciałem pracować, podczas gdy inni w tym Zakładzie chcieli tylko pracę pozorować i sprawiać dobre wrażenie. Niestety byłem inny niż środowisko, co zaowocowało mobbingiem.
Niniejszą publikacją chciałbym napiętnować wysoką degenerację środowiska, w którym pracowałem. Podkreślam, że piszę „całą prawdę i tylko prawdę”. Zdaję sobie sprawę, jak wielu jest w Polsce „wyklętych” doktorów wyrzuconych przez chory system i będących w podobnej sytuacji, którzy jednak nie ujawniają swoich osobistych dramatów. Uważam, że wszyscy powinniśmy solidarnie działać w kierunku przywrócenia normalności na polskich uczelniach, ukarania sprawców prześladowań oraz zadośćuczynienia pokrzywdzonym. Uważam, że osobiste dramaty osób usuniętych z uczelni należy nagłaśniać i rozpowszechniać. Szczególnie liczę na to, że wkrótce sytuacja na polskich uczelniach się odmieni, bo przecież post PRL-owskie kadry nie będą w stanie dalej stawiać czoła coraz większym wyzwaniom współczesności i wtedy takie osoby jak ja zostaną zrehabilitowane.
Piotr Gajdek
Filed under: Mobbing uczelniany, Teksty nadesłane | Tagged: UJ |
[…] w serwisie poświęconym mobbingowi akademickiemu pod adresem: List w sprawie mobbingu na UJ https://nfamob.wordpress.com/2012/07/17/list-w-sprawie-mobbingu-na-uj/ Jest to jeden z wielu listów jakie otrzymuję od lat w sprawach mobbingu akademickiego, ale tylko […]
USA aliant ZSSR przeciw II RP deportuje PhD za Polski paszport zeby zademonstrowac sile akademickiej Rosji Sowieckiej w Polsce
Namawiam wszystkich do NIEOGRANICZONEGO BOJKOTU SZKOL i SYSTEMU SZKOLNICTWA WYZSZEGO W POLSCE wyroslego z PRL i nieograniczonej emigracji do innych krajow celu nauki aby doprowadzic do zamkniecia wszystkich panstwowych wyzszych uczelni w Polsce za MOJA DEPORTACJE w 2007 z przeslaniem od USA ze najwyzszy tytul naukowy USA PhD jaki posiadam bedzie podlegal sowieckiemu systemowi akademickiemu w Polsce. USA wywozac mnie sila do Polski z domu i prywatnego biura w stanie Utah gdzie pracowalem naukowo narazila mnie na nostryfikacje, habilitacje i paramilitarna Profesure nominowana przez Prezydenta. Moja wiza studencka F-1 wygasla juz w 1997. Mimo ze mam Noblowskie odkrycia naukowe i tytul naukowy z PRYWATNEJ UCZELNI w stanie Nowy Jork University of Rochester z wykladowcami z Harvardu, Stanford i Princeton w USA dominujacymi nad swiatem i Europa technologicznie i naukowo sowiecki system akademicki w Polsce blokuje mnie ustawa od pelnej profesury i uniemozliwia samodzielnosc naukowa. Wykorzystano moje zmeczenie i niedozywienie kiedy po nieudanej z powodu przeszkody probie przekroczenia granicy Kanady wlasnym samochodem bez inspecji wobec braku zielonej karty polna droga postanowilem sprobowac jeszcze raz na cichym silniku i bez swiatel na przejsciu autostrady I-15. Jechalem z wlasna prezentacja na miedzynarowa konferencje naukowa w Calgary. Dlatego od deportacji w 2007 musze mieszkac za granica. USA spowodowalo tym przeciwko mnie straty powyzej 30 milionow dolarow.
Bardzo ciekawy list. Dodam, że mobbing na UJ nie dotyczy tylko pracowników naukowych. To co się dzieje w administracji w wielu przypadkach także zasługuje na uwagę. Wielu pracowników jednak jest tak zastraszonych, że za żadne pieniądze nie opowie o tym co się dzieje np. na Kampusie. Wolą znosić niekompetencje kierowników, ich chamstwo i kompletną nieznajomość prawa pracy, aby tylko tej pracy nie stracić.
to prawda tak jest wiem coś o tym, pewnie niedługo mnie zwolnią
Może w takim razie zacznijmy wszyscy głośno o tym rozmawiać. Wpis powyżej jest jak najbardziej aktualny, mimo, że z 2012 roku. Kierownicy mają plecy bo każdy jest czyimś krewnym, pociotkiem czy innym kolesiem. Nikt nie sprawdza ich kwalifikacji do zarządzania ludźmi, a i kwalifikacje merytoryczne do pełnionych funkcji są często mocno wątpliwe. Jak podwładny próbuje się czegoś dowiedzieć spotyka się natychmiast z agresją, której źródłem jest strach przed obnażeniem niekompetencji. O prawie pracy nie mają pojęcia, a jeśli ludzie się wreszcie wkurzą to sprawy o mobbing posypią się lawinowo. Ile można znosić upokarzanie, chamstwo, bezproduktywny bełkot tzw. kierowników od samej góry począwszy. Ci ludzie dostali trochę władzy i ta władza ich demoralizuje. Mobbingują podwładnych.
Taka szacowna instytucja, a nie prowadzi solidnych rekrutacji… No tak, ale większość została przecież przez kogoś do tej pracy wciągnięta, mamusie, tatusiów, wujków, ciocie itd. itp.
Tylko kierownicy na kampusie UJ są ludźmi? Im tylko należy się szacunek? Wolne żarty. Nieliczni na ten szacunek zasługują. Naprawdę nieliczni.
Może pani kanclerz tak naprawdę by się zainteresowała tym co tu się dzieje. W końcu administracja to jej działka. Nie tylko obcinaniem kosztów firma stoi szanowna pani. A jeśli już tak bardzo pani chce oszczędzać to niech się pani naprawdę dobrze zastanowi ilu kierowników tak naprawdę jest na Kampusie potrzebnych, ilu z nich jest kompletnie bezproduktywnych i przychodzi tylko po to żeby poserfować w internecie, albo załatwić swoje prywatne sprawy. Wielu z nich jest po prostu niepotrzebnych – to nie dzięki nim są czyste korytarze, łazienki, powymieniane żarówki, naprawione różne urządzenia.
Jak patrzę na to wszystko to wyłącznie z politowaniem dla niekompetencji zarządzających UJ
Odnoszę wrażenie, że większość ludzi którzy pełnią na kampusie funkcje zarządcze to tacy, którzy nigdzie indziej pracy nie znajdą, a jeśli znajdą to długo nie popracują. Po prostu nie te kwalifikacje
Masz rację – to nieudacznicy. Złapali ciepłe posadki i udają, że pracują. Pół biedy jak jego podwładni robią swoje, i robią to dobrze, a on im w tym nie przeszkadza. Ale są tacy, ze za wszelką cenę chcą się wykazać i w konsekwencji to oni sa najsłabszym ogniwem, rozwalają robotę, a jak przyjdzie co do czego to po głowie zbierają podwładni
chciałam dodać,że z całą pewnością takie sytuacje nie zdarzają się tylko na UJ. Osobiście również doświadczyłam mobbingu w administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Pani kierownik Sekcji ekonomiczno-finansowej Wydziału Fizyki UW swoją niekompetencję
i niewiedzę uzupełnia cwaniactwem, przebiegłością i kumoterstwem. A dotychczasowe utrzymywanie zajmowanego stanowiska zawdzięcza panującemu tam kolesiostwu. Do perfekcji opanowała stwarzanie pozorów działania w imię dobrej i uczciwej pracy. Ta Pani to typowy przykład sowieckiego rozumowania. Jej chamskie odzywki do pracowników i prymitywny sposób bycia uwłacza takiej instytucji.
Boże uchowaj nas od takich kierowników!
Przeszedłem takie samo piekło, kierownik też został profesorem, ja jestem nikim.
Jestem pracownikiem naukowym i jestem mobbingowany od dłuższego czasu. Zastraszano mnie wielokrotnie przez kilka lat! Efektem mej otwartości werbalnej, na to co się dzieje i co można uczynić, aby próbowac „uzdrowić” sytuację w jednostce w której jestem zatrudniony, a która działa nieprawnie (brak wymogów funkcjonowania takiej jednostki, zgodnych ze statutem Uczelni) jest postępowanie dyscyplinarne, które wobec mnie się toczy (pomimo wykazania, że jestem ofiarą działania osób 3mających władzę! a nie osobą łamiącą prawo czy tzw, oprawcą).
Nawiasem mówiąc w wyniku pewnych nieprawnych działań kierownika jednostki wobec mnie, od kilku lat niestety zażywam leki antydepresyjne, które podtrzymują mnie jako tako przy życiu.
Niestety ,jak sie okazało, praw do obrony swoich racji nie miałem żadnych. Za to przewodniczący komisji dyscyplinarnej złamał prawo wobec mnie (i to wielokrotnie) ale jest Nim dalej i nieźle się 3ma! Pomimo, że w trakcie obrony, jaką podjąłem, wykazalem wykroczenia w postaci łamania prawa wobedc mojej osoby, a dotyczące osób mnie oskarżających) informacje o ich wykroczeniach zostały zarówno „zlekceważone” przez rzecznika dyscyplinarnego (tj. utajnione w protokołach wyjaśniających), jak i przez przewodniczącego Komisji dyscyplinarnej (oczywiście po otwartym posiedzeniu – czyli: po wysłuchaniu mnie na tzw. Komisji odwoławczej, która de facto zaczęła później działać, jako Komisja Dyscyplinarna! Jak Komisja Odwoławcza może być jednocześnie Komisją Dysyplinarną?
To jest jakaś PARANOJA! Zresztą obie działąły, jak sie okazało nieprawnie, bo niezgodnie z ustawą o Szkolnictwie Wyższym, jak i niezgodnie ze Statutem Uczelni!!
Zaznaczam, że jestem zaangażowaną i znaną osobą w tzw.”Świecie Nauki” i nie chcę stracić pracy, ale jestem powoli i systematycznie odpowiednio marginalizowany na uczelni, chociaż jestem osobą „spoza układu”to jestem otwartą i angażującą się w różne działania zewnętrzne dla dobra Uczelni. Ostatnio coraz bardziej jestem ograniczany przez brak mi.n. finansowania badań, przez co możliwości dalszego tzn. normalnego rozwoju są b. utrudnione. Niestety plik dokumentów potwierdzajacy moją obecną sytuację (czyli mobbing) jest b. gruby i ciągle rośnie.
A przewodniczący Komisji ma się …. dobrze :-(.
Jestem studentem UJ. Pracująca tam prof. K. Slany, poprzez swoje komentarze dotyczące życia prywatnego (na przykład planów założenia rodziny) i notoryczne pytania dotykające tej sfery doprowadziła mnie do dekompensacji i utraty poczytalności. Zgłosiłem to dyrekcji – nic. Zgłosiłem to Rektorowi – Po postawieniu sprawy na ostrzu noża, przeprowadzono „rozmowę” z Panią profesor. Wściekłem się. Wysłałem skargi wszędzie. Od RPO, przez Ministerstwo po KPRM i NIK. Nagle zostałem poinformowany, że zgłaszane nieprawidłowości są dogłębnie wyjaśniane. Nie można było tak od razu?
Też tak zrobię. W zasadzie wygrałem ale nie mam co liczyć na to, że mnie przeproszą albo poddadzą się do dymisji. Tzw. sitwa akademicka ciągle się rozrasta. Moi świadkowie i ja cierpią z powodu niedofinansowania i nieprzepisowych, wg prawa, warunków pracy.
Polecam
http://nomobbing.pl/Teksty/Mobbing%20w%20srodowisku%20akademickim/Mobbing%20uczelniany.php
Ministerstwo Sprawiedliwości z Ministrem Szkolnictwa Wyższego powinno zmodyfikować w trybie pilnym ustawę o mobbingu w Szkołach Wyższych z uwagi na panujące tam ludzkie tragedie.
Zbyt duża autonomia uczelni i specyficzny dobór kadry o charakterze nepotyczno-lizusowskim, brak lustracji, norm etycznych, transparentności w respektowaniu przepisów, podziału finansów oraz brak norm awansowych w CK to przyczyny zła! Uczelnie (władza i klika żądna władzy) niezależnie jakie, w swym feudalno-dyktatorskim pędzie nie staną się obroną norm i prawd etycznych tak jak spełniają to Kościoły różnych wyznań w Polsce. Jest źle i będzie jeszcze gorzej, jeśli przyzwolenie na hucpę decydentów dalej popierane będzie!
też bylem i jestem dyskryminowany i mobbingowany. Niestety PIP nie podjął działań w tym zakresie pomimo przekazania informacji z mojej strony! Koneksje sięgają więc i wyżej zapewne aż po ministerstwa…
A wpływowi emeryci pracują dalej na uczelniach i to niekoniecznie na stanowiskach dydaktycznych!