Politechnika Wrocławska ignoruje mobbing ? – fakty 1

info mobbing

Politechnika Wrocławska ignoruje mobbing ? – fakty 1.

Poprzednie części to:

Cześć pierwsza: https://nfamob.wordpress.com/2016/05/22/politechnika-wroclawska-ignoruje-mobbing/

Część druga: https://nfamob.wordpress.com/2016/10/02/politechnika-wroclawska-ignoruje-mobbing-ciag-dalszy/

Część trzecia: https://nfamob.wordpress.com/2017/02/25/politechnika-wroclawska-ignoruje-mobbing-zakonczenie/

W nawiązaniu do gorącego tematu jakim jest projekt Ustawy 2.0 prawo o szkolnictwie wyższym i nauce przygotowywany przez MNiSW i w kontekście mojej sytuacji jako nauczyciela akademickiego, pragnę się odnieść do już istniejących zasad regulujących funkcjonowanie Uczelni, zawartych w Regulaminach Pracy, Statutach i Kodeksach Etyki, których przestrzeganie często pozostawia dużo do życzenia.

Jak więc zagwarantować aby regulacje zawarte w Regulaminach Pracy, Statutach oraz Kodeksach Etyki były rzeczywiście stosowane, bo w praktyce często przestrzegane jest tzw. „prawo zwyczajowe” oraz zasada, już nawet nie „szklanego sufitu” ale „ochronnej pancernej szyby” oddzielającej „dr” od „dr hab.” i „prof.”, która gwarantuje tym drugim bardzo duże poczucie bezpieczeństwa. Jak postępować i co można uczynić jeżeli pracodawca, którym jest wyższa uczelnia „zrobi co zechce”.

Czy nowa Ustawa rozwiąże ten problem skutecznie?

Zanim zdecydowałam się na wszczęcie postępowania sądowego w styczniu 2017 r. zwróciłam się o pomoc do instytucji niejako zwierzchniej w stosunku do wyższych uczelni i w maju 2016 roku zgłosiłam wniosek do Konwentu Rzeczników MNiSW. – (szczególny podałam w części drugiej cyklu „Politechnika Wrocławska …)

W odpowiedzi otrzymałam pismo od Pani Przewodniczącej z dnia 27.12.2016 z niniejszą Uchwałą:

Uchwała.PNG

We wniosku do Konwentu zwróciłam się o dokonanie oceny i wydanie opinii w sprawie złamania zasad dobrych praktyk w nauce i pracy akademickiej w zakresie przestrzegania przepisów prawa pracy oraz wartości i zasad etosu akademickiego przez Dziekan Wydziału Architektury prof. Elżbietę Trocką–Leszczyńską oraz J. M. Rektora Politechniki Wrocławskiej, prof. Tadeusza Więckowskiego.

Osobiście uważam, że odpowiedzialność ówczesnego Rektora Politechniki Wrocławskiej – jako najwyższej uczelnianej instancji – za rozpoznanie i rozwiązanie zgłoszonych przez mnie nieprawidłowości była większa niż Dziekan Wydziału, natomiast w Uchwale Konwentu Rzeczników nazwisko ówczesnego Rektora nawet się nie pojawiło.

W Uchwale stwierdzono iż zarówno Dziekan jak i Rektor uczynili wszystko aby sporną sprawę rozwiązać.

W cyklu artykułów pt. „Politechnika Wrocławska ignoruje mobbing?” opisałam starania, aby rozwiązać drogą wewnętrzną istniejący od 2011 roku konflikt pomiędzy mną a moim bezpośrednim przełożonym.

Pozwolę sobie zatem podać do wiadomości publicznej fakty, które sygnalizowałam władzom Wydziału oraz Uczelni jako nieprawidłowości i które przedstawiłam w skierowanym do Konwentu Rzeczników wniosku. Nierozwiązanie wówczas sprawy pozostały nierozwiązane i zataczają coraz szersze kręgi, a ja ponoszę coraz większe konsekwencje.

Zanim jednak przejdę do szczegółów, chciałabym przedstawić adekwatne do sprawy postanowienia Regulaminu Pracy oraz Kodeksu Etyki Politechniki Wrocławskiej.

A zatem do obowiązków pracodawcy należy:

  • prawidłowe naliczanie i terminowe wypłacanie pracownikom wynagrodzenia…
  • kierownicy jednostek organizacyjnych ponoszą odpowiedzialność za prawidłowe ustalanie czasu pracy podległych pracowników oraz jego właściwe rozliczanie i prowadzenie ewidencji czasu pracy.

Według Kodeksu Etyki Nauczyciele Akademiccy, Pracownicy Naukowi, Naukowo-Badawczy i Władze Politechniki Wrocławskiej w zakresie organizacji i administracji powinni m. In.:

  • dbać o pełną przejrzystość podejmowanych działań

We wniosku do Konwentu napisałam iż dwukrotnie, w czasie mojej nieobecności, w tajemnicy przede mną zmieniono wystawione przeze mnie niedostateczne oceny. Za pierwszym razem ocenę zmienił mój bezpośredni przełożony, za drugim koleżanka z zespołu, z kręgu bliskich współpracowników przełożonego.

O pierwszej zmianie oceny dowiedziałam się po powrocie z urlopu dla poratowania zdrowia, od studenta.

O kolejnej zmianie wystawionej przeze mnie oceny, w następnym roku, dowiedziałam się ze standardowo wysyłanego systemowego maila. W komunikacie było podane nazwisko pracownicy administracji, która dokonała zmiany, więc poprosiłam o wyjaśnienia i przywrócenie pierwotnej oceny. Jak mi wytłumaczono, w dziekanacie stawiła się studentka, która twierdząc iż poprawiła ocenę u koleżanki z zespołu, poprosiła o zmianę wystawionej przeze mnie oceny, zapewniając iż wyraziłam na taką zmianę zgodę. Być może doszło również do co najmniej przekroczenia uprawnień, ponieważ przy zmianach ocen w protokołach wymagany był, przynajmniej ode mnie, podpis.

Gdybym nie śledziła pracowniczych maili, co robiłam pomimo tego iż przebywałam na kolejnym urlopie dla poratowania zdrowia, o niczym bym się nie dowiedziała.

Na skutek zaniechania zarówno przez Dziekan jak i Rektora zajęcia się zgłoszoną przeze mnie sprawą zmiany wystawionej oceny, poniosłam – ze względu na zarzut przedawnienia – straty finansowe w wysokości 735 złotych. Mogło również dojść do niezgodności procedur organizacji procesu dydaktycznego z Regulaminem Pracy.

Przeglądając strony Jednolitego Systemu Obsługi Studentów (JSOS), zorientowałam się iż w wykazie prowadzonych przeze mnie grup nie ma właśnie tej grupy plenerowej, do której uczęszczał student, któremu mój bezpośredni przełożony „poprawił” ocenę.

Rozpoczęłam cykl działań mających na celu ustalenie co się stało z „moją” grupą. Okazało się iż prowadzenie grupy, w której zajęcia poprowadziłam zostało przypisane mojemu bezpośredniemu przełożonemu.

Pragnę zwrócić uwagę na fakt, że w tej sytuacji „poprawa” wystawionej przeze mnie oceny niedostatecznej była legalna, aczkolwiek w stosunku do mojej osoby jest to duże nadużycie.

Wystąpiłam więc z pismem do J.M. Rektora prof. Cezarego Madryasa z prośbą o wyjaśnienia, zważywszy na fakt iż przypisanie mojemu bezpośredniemu przełożonemu grupy, w której poprowadziłam zajęcia mogło wiązać się z wypłaceniem przełożonemu wynagrodzenia za moją pracę.

W odpowiedzi otrzymałam pismo od Prodziekana Wydziału Architektury ds. Nauki i Kształcenia Kadry prof. dr hab. inż. arch. Roberta Masztalskiego, w którym pisze iż roszczenia ze stosunku pracy ulegają przedawnieniu z upływem 3 lat od dnia, w którym roszczenie stało się wymagalne, w związku z czym moje roszczenia uległy przedawnieniu. Tylko tyle, ani słowa wyjaśnień, o które prosiłam.

Zgłosiłam więc na policji podejrzenie o przywłaszczenie mienia, w związku z czym wszczęto dochodzenie w sprawie przestępstwa określonego w art. 284 par.1 KK. Dochodzenie w sprawie umorzono wobec braku znamion czynu zabronionego, na co dokonałam zażalenia. Sprawę niewypłacenia mi należności za wykonaną pracę zgłosiłam również do Państwowej Inspekcji Pracy, która potwierdziła zasadność mojego zgłoszenia.

W wyjaśnieniach dla zaistniałej sytuacji pracodawca kładł nacisk na moją nieobecność związaną z urlopem dla poratowania zdrowia jako przyczynę tzw. „niedopatrzenia”, czyli pośrednio przerzucono odpowiedzialność na mnie, tłumacząc iż to właśnie ze względu na moją nieobecność, przy czym zgodnie z procedurami organizacji procesu dydaktycznego obowiązek wpisania ocen przejął mój bezpośredni przełożony, który również podpisał dokument powierzenia zajęć, zrealizowanych wcześniej przeze mnie.

Bodajże od roku akademickiego 2010/2011 wprowadzono zaliczanie praktyk rysunkowych przeprowadzonych w okresie wakacyjnym semestru letniego do semestru zimowego następnego roku akademickiego.

Praktykę rysunkową poprowadziłam pod koniec czerwca 2012 r., podanie o urlop dla poratowania zdrowia złożyłam w pod koniec lipca 2012 r. listę zaliczeń przekazałam bezpośredniemu przełożonemu w październiku 2012 roku, a powierzenia zostały podpisane pod koniec stycznia 2013 roku.

Dokument powierzenia – wykonania zajęć jest podstawą do wypłacenia wynagrodzenia za przeprowadzone zajęcia dydaktyczne, tu nie ma miejsca na słowo „pomyłka”. Bezpośredni przełożony, pełniący od lat funkcje kierownicze, wiedział iż wynagrodzenie za wykonaną pracę nie zostanie mi wypłacone.

Czy nie można było skonsultować mojej sprawy z uczelnianymi specjalistami w dziedzinie prawa pracy np. radcą prawnym Politechniki. Czy pół roku, to był dla władz Wydziału zbyt krótki czas, aby znaleźć rozwiązanie lepsze od sygnowania nieprawdy (powierzenie innej osobie zajęć, które ja przeprowadzałam) i pozbawienia mnie wynagrodzenia za wykonaną pracę.

Jakie jest powszechnie przyjęte postępowanie wobec osoby, która poniosła straty na skutek czyjejś pomyłki lub niedopatrzenia. O ile mi wiadomo, są to przeprosiny, zwrot poniesionych strat, a nawet zadośćuczynienie.

Taką też miałam nadzieję występując do J. M. Rektora Cezarego Madryasa o odstąpienie od zarzutu przedawnienia i wypłacenie mi wynagrodzenia wraz ustawowymi odsetkami. Odpowiedź otrzymałam od Prorektora ds. Nauczania prof. Andrzeja Dziedzic, który podtrzymał stanowisko Prodziekana Wydziału Architektury ds. Nauki i Kształcenia Kadry prof. dr hab. inż. arch. Roberta Masztalskiego. Od zarzutu przedawnienia nie odstąpiono, nie otrzymałam wynagrodzenia za wykonaną pracę.

– cdn. –

Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala,

Czy ten, co mówić o tym nie pozwala?

Cyprian, Kamil Norwid

Zanim wystosowałam prośbę do J.M. Rektora zwróciłam się do Prezydium Rady Zakładowej ZNP przy Politechnice Wrocławskiej o reprezentowanie mnie jako pracownika w sprawie zrzeknięcia się Politechniki Wrocławskiej, jako dłużnika z zarzutu przedawniania i wypłacenia mi zaległego wynagrodzenia. Prezydium, powołując się na art.30 ust. 2 o Związkach Zawodowych podjęło decyzję o nie wyrażeniu zgody na obronę moich pracowniczych praw.

Pragnę przekazać wyrazy najgłębszego szacunku oraz wsparcia dla osób znajdujących się w sytuacji podobnej do mojej.

dr inż. arch., mgr sztuk plastycznych Ewa, Małgorzata Górska

Zakład Rysunku, Malarstwa i Rzeźby

Wydział Architektury Politechniki Wrocławskiej

Mamy do czynienia z pomiataniem ludźmi, traktowaniem uniwersytetu jako źródła łupów, które należą się silniejszemu

mobbing lektura

Herbert Kopiec

W kręgu nibyprofesorów i prawdziwych kapusiów.

Jeśli grupa specjalistów zachowuje się jak motłoch, wyrzekając się swych normalnych wartości, nauka jest już nie do uratowania”    ( T. S. Kuhn)

….

Byłem świadkiem, a nie umiałem dać świadectwa – napisał poeta.

Pełna dramatyzmu i niespełnienia przestroga zawarta w tych słowach przesądziła o nasyceniu tego felietonu wątkami osobistymi. Wszak byłem świadkiem i chcę dać świadectwo. Wiem, że to nie tylko moja powinność, ale intelektualny i moralny obowiązek, gdyż to, co niezapisane, jakby nie istniało.

Będę sięgał do tego, co już kiedyś (w 2014 r) napisałem do Sądu Rejonowego w Gliwicach w piśmie procesowym przeciwko Gliwickiej Wyższej Szkole Przedsiębiorczości o przywrócenie do pracy. Polemizuję w nim ze świadkami pozwanej uczelni (dwaj profesorowie wywodzący się z lewackiej, postmodernistycznej formacji ideologicznej), którzy w ramach tzw. okresowej oceny nauczyciela akademickiego wystawili mi ocenę negatywną. Potem było już z górki.

Straciłem pracę. Trudno nie upatrywać w tym związku z działalnością wzmiankowanego wyżej kapusia Denisa. Nie spodobałem się lewoskrętnym profesorom, postępowym EDUKATOROM jako konserwatywny nauczyciel akademicki, teoretyk wychowania i już! Zakwestionowali i zdyskwalifikowali moje kompetencje (i to się akurat spodobało rektorowi uczelni z ubeckim uwikłaniem, jak się później okazało), mimo że miałem mocną, niekwestionowaną pozycję zawodową, poświadczoną przez kilku najwybitniejszych polskich pedagogów.

Dziekan Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego (prof.H.M.) swego czasu napisał: dr Herbert Kopiec jest pracownikiem bardzo cenionym i znanym w szerszych kręgach teoretyków wychowania w PolsceW kontekście rozważanej dezubekizacji środowiska akademickiego warto sprawie przyjrzeć się bliżej, aby zrozumieć, że jest ona niezbędna. Okaże się bowiem, że ludzkie miernoty (a takie obecne są przecież w każdej populacji) sztucznie wykreowane na profesorów, rektorów, tzw. intelektualistów transformatywnych, dziwnie niekiedy w swym zapale przypominających niegdysiejszych budowniczych cywilizacji socjalistycznej, są w stanie wyrządzić więcej zła, niż nam się to na ogół wydaje.

Etos zawodowy profesora

Wedle słownika Bobrowskiego (Wilno 1844) słowo profesor pochodzi od czasownika profiteor, proffssus sum profiteri, który oznacza tyle, co jawnie wyznawać, otwarcie twierdzić, publicznie zeznać. Właśnie z tego powodu znaczenia nabiera dokładne i wszechstronne badanie przeszłości, drogi życiowej konkretnego profesora, zwanego czasem edukatorem, czyli śledzenie tego, co profesor jawnie wyznaje, otwarcie twierdzi i publicznie zeznaje. Zauważmy zatem, że profesor musi być człowiekiem niezależnym in­telektualnie oraz materialnie. Taki status profesora został wypracowany przez wieki. Wszak społeczeństwo musi mieć dostęp do prawdy, głoszonej niezależnie od rządzących partii i związanych z tym racji politycznych. W 1946 r. profesor Stanisław Pigoń (UJ) odważnie i ostro zauważył, że nie ma wolności nauki bez wolności uczonego, a wolność uczonego polega również na wolności od szczucia. Tymczasem pracownicy nauki i instytucje naukowe bywają dziś przedmiotem szczucia różnych nieodpowiedzialnych czynników. Czy to spostrzeżenie straciło na aktualności? W żadnym wypadku.

Opowiem dziś o mniej znanym, można powiedzieć profesjonalnym zaszczuwaniu m.in. pracowników naukowych, które było/jest prowadzone z wykorzystaniem wyrafinowanych technik i metodologii psychologii naukowej. Chodzi o metodę niszczenia zazwyczaj wybitnych ludzi funkcjonującą pod zgrabną, trzeba to przyznać, nazwą:

Systematyczna organizacja niepowodzenia zawodowego

Otóż w Poczdamie, w NRD istniała Wyższa Szkoła Prawnicza.Podlegała Ministerstwu Bezpieczeństwa Państwowego i uczyła oficerów Stasi psychologii operacyjnej. W ramach tego kierunku funkcjonowaładestrukcja operacyjna, której celem było rozbicie, paraliż, dezorganizacja i izolacja wrogo-negatywnych sił. W materiałach naukowych szkoły znajdowały się precyzyjne opisy, w jaki sposób neutralizować niepokornych twórców, przedstawicieli świata kultury i nauki.

Jedną z ulubionych i powszechnie stosowanych metod Stasi była metoda oficjalnie nazwana systematyczną organizacją niepowodzenia zawodowego (Fronda nr 52 2009).

Jeśli jakiś pracownik naukowy w swojej aktywności zawodowej nie spodobał się władzy (był nieposłuszny w myśleniu, nazbyt samodzielny i nieskory do skundlenia, lizusostwa, napisał tekst, wygłosił wykład, itp, używając współczesnej terminologii – politycznie niepoprawny) następował zmasowany zorganizowany atak.

Na wrogiej sile w ramach przygotowanej nagonki nie pozostawiano suchej nitki. Jej celem było przekonać otoczenie, że taka osoba kieruje się w życiu niskimi pobudkami, a więc przyzwoity człowiek nie powinien mieć z nią nic wspólnego.

Chodziło o zdyskredytowanie i wyizolowanie upatrzonej ofiary w jej środowisku.

Z moich osobistych doświadczeń wynika, że metoda systematycznej organizacji niepowodzenia zawodowego znana była również w Polsce.

Choć zabrzmi to nieskromnie, byłem prawie od trzydziestu lat nękany i zaszczuwany w każdej uczelni, w której byłem zatrudniony (chlubny wyjątek stanowiła Wyższa Szkoła Filozoficzno-Pedagogiczna Ignatianum w Krakowie, oddział w Sosnowcu).

Z imponującą zręcznością natomiast posługiwał się wzmiankowaną metodą mój chlebodawca – rektor Gliwickiej Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości, dr inż. Tadeusz Grabowiecki TW Jan, działacz opozycji w PRL, który został uznany przez sąd za tajnego współpracownika komunistycznych służb bezpieczeństwa i kłamcę lustracyjnego (Nowiny Gliwickie,4.10.2017).

Istotną nowością w arsenale zastosowanych wobec mnie gier operacyjnych na terenie GWSP było wprowadzenie w nie pracowników nie będących nauczycielami akademickimi, m.in. uczelnianej szatniarki (zob. Oświadczenie studentki).

pismo

Rzecznik dyscyplinarny ds nauczycieli akademickich GWSP
2011 -06-22 Dr hab.Małgorzata Nitka

„Oświadczenie

W związku z nagonką na Dr. Kopca ,chciałabym  się odnieść do oświadczenia napisanego w dniu 29.05.2011 przez koleżanki będące uczestnikami zdarzenia w szatni,
które ukazywało wrogi stosunek do naszego wykładowcy.
Zdarzenie, o którym chcę wspomnieć miało miejsce również w szatni jest bezpośrednio związane z tą samą panią szatniarką Zofią —-  
Szatniarka będąc świadkiem konwersacji  między mną , a koleżanką i słysząc o
mających się rozpocząć zajęciach z Dr.Kopcem, wtrąciła  złośliwy  komentarz, cyt: „To współczuję”
Pisząc powyższe oświadczenie chciałam udowodnić, że Pani Zofia — wrogo nastawia
studentów  do Doktora Kopca”

Najwyraźniej uznano, że istnieje konieczność podjęcia wobec mnie wspomagających działań dezintegracyjnych, licząc na moje ewentualne nerwowe załamanieOsobliwością tego nowego elementu gry operacyjnej była próba wykreowania mnie na niezrównoważonego, agresywnego chuligana, grasującego po uczelni i obrażającego Bogu ducha winnych  ludzi.

Felieton daje zbyt mało miejsca dla prezentacji wątku mojej rzekomej agresywności. Zmusza do selekcji., przytoczmy więc jako symptomatyczne następujące stwierdzenia profesora K.R., notabene tego samego, który wyznał mi ongiś, że profesor z doktorem na uczelni może zrobić wszystko.

Nie żartowałW GWSP wyodrębniono pokój profesorski, do którego doktor nie miał wstępu. Zwykłe wejście do tego pokoju (będzie o tym za chwilę) uznane zostało przez profesora K.R. jako brutalne najście, wtargnięcie. Powód (czyli Herbert Kopiec – przypomnienie moje) swoim zachowaniem w miejscu pracy czyni strach przed innymi nauczycielami. W zupełności mógłby zostać oskarżony (…)o uporczywe nękanie (…)Mnie obraził w holu uczelni (…) przy studentach, krzycząc: „pan jest tchórzem”. Potem biegł przede mną i zastawiał mi drogę (…).Innym razem wtargnął do pokoju profesorskiego (…) i tam publicznie nazwał mnie “fafikiem” i “cynglem”. Po ponownym wtargnięciu do pokoju profesorskiego za godzinę zapytałem czy “fafik” znaczy pies, a powód nie zareagował” – zeznawał w Sądzie Pracy (zob. protokół z dnia 25.10.2013.) profesor K.R.

Choć upłynęło już parę lat od mojego rzekomego bezeceństwa (K.R. nazywał je niekiedy czynną napaścią słowną podważającą jego autorytet), wciąż nie bardzo wiem, jak zareagować ?

Przytoczmy jeszcze inny przykład pogardy, zdziczenia ujętego w słowa profesora wobec doktora i jego studentów. Oto pani profesor (incydent w tym przypadku miał miejsce na Wydziale Pedagogiki i Psychologii UŚ) uznała, że ma zbyt mało grup seminaryjnych i podjęła w związku z tym stosowną decyzję, o której zainteresowane strony (tj. doktor i jego studenci) dowiedziały się z karteczki naklejonej na drzwiach seminaryjnej sali: Uwaga! Dawna grupa proseminaryjna dra (tu nazwisko) Obejmuję tę grupę jako moje seminarium. Zajęcia odbywać się będą we wtorki od 14-17. Poniżej podpis, który miłosiernie pominiemy.

No cóż, gdy mamy do czynienia z pomiataniem ludźmi, traktowaniem uniwersytetu jako źródła łupów, które należą się silniejszemu, to warto pamiętać, że słowa w pewnych warunkach są formą przemocy, dla której siła fizyczna jest tylko uzupełnieniem.

Dzisiaj już wiemy, że wśród liderów akcji antylustracyjnej w 2007 r. byli dawni tajni współpracownicy służb PRL, by ich własna przeszłość nie została odkryta. Publikacje na temat powiązań wyższych uczelni ze służbą bezpieczeństwa, które ukazały się swego czasu w Niemczech, dowodzą, że nie można pisać ani historii poszczególnych placówek edukacyjnych, ani biografii uczonych, nie sięgając do akt bezpieki (E. Matkowska, System. Obywatel NRD pod nadzorem tajnych służb,Gazeta Polska ,2004).

Bywa więc, że członkowie społeczności uczonych, ukrywając niechlubne fragmenty swoich życiorysów, bezczelnie wyznaczają standardy tego, co społecznie określa się jako stosowne lub niestosowne. W efekcie mamy do czynienia z sytuacjami, które miały miejsce w niektórych uczelniach. Gdy w Uniwersytecie Toruńskim ujawnieni zostali kolejni współpracownicy SB wśród profesorów astronomii, doktoranci i studenci wystosowali w ich obronie pismo, które i logicznie, i rzeczowo było absurdalne. Bronią swoich profesorów i otwarcie oznajmiają, że ich współpraca z SB nie ma dla nich najmniejszego znaczenia (Odwrót moralności, Gazeta Polska 2009.).

Kto wychował tych ludzi? Kto ukształtował ich stosunek do lustracji i standardy myślenia? Ano ci, którzy przez niemal 20 lat nie mieli odwagi powiedzieć prawdy o sobie. Słowem: Jeśli agenci służb PRL, czyli ludzie, którzy pomagali zwalczać dążenia do demokracji w Polsce i wspomagali sowiecką kontrolę nad Polską, dzisiaj wpływają na myślenie społeczeństwa o tym, jak mamy myśleć o lustracji, to tak, jakby kodeks karny pisali przestępcy (Nasza Polska 27. 01. 2009.)

Te zasmucające zachowania dowodzą, do jakiego stopnia system komunistyczny zniewolił ludzi, od których dziś, po jego oficjalnym upadku, oczekuje się racjonalnego spojrzenia na rzeczywistość……

{cały tekst – https://nfapat.wordpress.com/2018/03/07/w-kregu-niby-profesorow-i-prawdziwych-kapusiow/

Tekst opublikowany w Kurierze WNET -Kurier Śląski, marzec 2018 r.